piątek, 15 marca 2013

Rozdział 1


       Zacznijmy od początku.

        Poniedziałek, godzina piąta trzydzieści. Rozpoczęcie tygodnia dla większości ludzi jest takie jak zwykle. Znów zaczynają się obowiązki, praca, szkoła. Dla mnie jednak był on nieco dziwny i inny. Nie mogłam już z lubością w oczach wpatrywać się w wytłuszczone na ekranie mojej komórki imię „John”. Nie mogłam też nacisnąć odpowiedniego przycisku, który połączyłby mnie właśnie z nim. Właściwie wcale tego nie chciałam. Moim celem było zapomnieć, a co za tym idzie? Nie płaszczyć się przed kimś, kto na to nie zasługuje. W końcu właściwa kolej rzeczy powinna być taka, że on mnie zdradza i on błaga o wybaczenie. Nic na to nie poradzę, że było odwrotnie. Ja zostałam zdradzona, on mnie rzucił, a teraz najchętniej zadzwoniłabym, żeby usłyszeć jego kojący głos. No, może do wczoraj był kojący. Od teraz powinien mi się kojarzyć tylko z jego okropną, ociekającą fałszem buźką. Nie mówię, że nie był przystojny, bo był… i to jak! Nie bez powodu nie mogłam oderwać wzroku od jego miękkich warg i migoczących piwnych oczu.

       Właściwie to dla mnie nadal była niedziela. Noc, która ciągnęła się od naszego zerwania, a właściwie brutalnego porzucenia właśnie mnie, trwała w nieskończoność. Tak, zdecydowanie można by uznać, że dzisiaj jest niedziela.

            Wolne.

            Wolne od ludzi. Wolne od jego wizerunku przed moimi oczami, wolne od myślenia, co dalej z moim życiem. Bo kiedy słone krople w moich oczach powoli zaschły, a z policzków starłam ciemne smugi, mogłam zacząć się zastanawiać nad czymś innym. Potrzebna mi również praca. Chłopak… jak chłopak, kiedyś przekona się, że Nikki była nic nie wartą…echem, może daruję sobie epitety. W każdym razie będzie żałował, że nie ma już mnie! Tak! Tego zamierzam się trzymać, nie chcę przez niego płakać i choć wiem,że jest to zadanie na granicach moich możliwości, to zawsze można spróbować.

            Ponownie zerknęłam w duże łazienkowe lustro. Przejeżdżając opuszkami palców pod oczami, westchnęłam. Mimo wszystko nie uda mi się cofnąć czasu i nie sprawię, żeby niedziela w jakiś cudowny sposób rozpoczęła się od nowa. Muszę coś zrobić z tymi okropnymi worami pod oczami i wyjść na miasto. Sięgając po wszelkie potrzebne środki do makijażu, wygięłam krzywo usta, spoglądając pobłażliwie na swoje odbicie. Każdy zorientowałby się, że jest to wymuszony uśmiech, a przynajmniej osoby, które mnie znały. Przeczesałam szybko włosy, zbliżając się do lustra. Z uwagą i bezgraniczną powagą obejrzałam moje urocze worki, znajdujące się tuż pod ciemnozielonymi oczami. Ostatni raz wyglądałam tak po śmierci mojego ukochanego i jedynego psa.

            Już nigdy więcej nocnego płaczu, obiecałam sobie, po czym spojrzałam na zegarek. Piąta czterdzieści pięć. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Chyba wszystko było przeciwko mnie i wszystko skłaniało mnie, żebym o nim myślała. Kiedy poczułam, jak w moich oczach ponownie zbierają się łzy, przechyliłam głowę do góry, mrugając gwałtownie. Nie mogłam uronić już ani jednej kropelki! Gdy tylko udało mi się zatrzymać niecierpliwy potok, znów poprawiłam makijaż. Nikt nie mógł zorientować się, że coś jest nie tak. Mi samej na pewno też niedługo przejdzie. Nie mogę się przecież cały czas zadręczać, czemu zostawił mnie dla niej…

            Łapiąc szczotkę, przeczesałam długie pukle kasztanowych włosów. Szybko związałam je w koński ogon i przyjrzałam się sobie krytycznie. Teraz powinnam przywołać uśmiech na twarz. Chociaż… właściwie to miałam jeszcze trochę czasu, żeby pozadręczać się myślami i nie udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie było. Przechodząc do kuchni małego, nieco zagraconego mieszkanka, spojrzałam na zegarek. Była już dokładnie szósta rano.

            Zanim usiadłam przy małym stoliczku pod oknem, włączyłam czajnik. Czekając na gotującą się wodę podparłam brodę splecionymi dłońmi. Wsłuchiwałam się w odgłosy, dochodzące mnie zza okna. Już o tej godzinie dużo samochodów toczyło się wąskimi ulicami Londynu. Błądząc pustym wzrokiem po pomieszczeniu, natrafiłam na lodówkę. O nie! Gwałtownie zerwałam się z miejsca, przesuwając głośno krzesełkiem po płytkach. Szybkim krokiem podeszłam do niej i starając się nie patrzeć na białe drzwiczki, odciągnęłam magnesy, chwytając w dłoń zdjęcie, które tam wisiało. Nie wytrzymałam! Mój wzrok szybko ześlizgnął się na fotografię, odszukując uśmiechniętą twarz Johna tuż obok mojej. Jakaś niewidzialna dłoń ścisnęła moje serce, a do oczu napłynęła nowa dawka łez.    Wciąż przypomniało mi się jego zachowanie. Wczoraj był taki… obojętny, wyprany z emocji, bezwzględny. Nadal nie mogłam uwierzyć, że między nami już koniec.

            Chciałam podrzeć to zdjęcie, skończyć z tym raz na zawsze, a zaraz po tym wyrzucić je do kosza na śmieci.Raz… dwa… trzy. Nie mogłam! Zginając je na pół, z bolącym sercem wcisnęłam jedno tylnej kieszeni moich dżinsów. Zganiłam się w myślach, podchodząc do czajnika. Chwilę później, popijając kawę, zastanawiałam się, co robić dalej. W końcu udałam się przed telewizor w moim małym saloniku. Swoje ciało wcisnęłam głęboko w kanapę i łapiąc obiema dłońmi kubek wpatrzyłam się w jakiś bezsensowny obraz. Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Zorientowałam się, że trochę czasu minęło, kiedy zadzwoniła moja komórka.

            Skrzywiłam się lekko pod wpływem muzyki, dobiegającej z telefonu, która zakłóciła moją błogą ciszę, wypełnioną niemym cierpieniem rozpadającego się na kawałki serca. Telewizor ciągle był wyciszony.

            Gdy jednak uświadomiłam sobie, iż telefon faktycznie dzwoni, moje serce zabiło mocniej, może to był on?! Wyraźnie odczuwałam głuche łomotanie w klatce piersiowej. Złapałam za komórkę, nie patrząc na ekran. Odchrząknęłam i odezwałam się dźwięcznie, witając rozmówcę.

Zaszczycił mnie Andy. Chwilowo poczułam małe rozczarowanie, ale cieszyłam się też, że nie muszę znów zmierzyć się z moim byłym chłopakiem. Ta konfrontacja chyba by mnie zabiła.

            Mój rozmówca zaś wydawał się być zadowolony z siebie, wyrzucając na raz potok słów.

            - Czekaj, czekaj… czy dobrze zrozumiałam, że znalazłeś mi pracę? – po chwili wydusiłam zaskoczona.

            - Tak jest, kuzynko! Słyszałem, że potrzebujesz… no, ale skoro nie chcesz…

            - Nie! Masz rację, potrzebuję –sapnęłam w komórkę. – A teraz mów, co wiesz. – Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech, z Andym zawsze można było pogadać na jakiś neutralny temat. Jego głos był zazwyczaj tak przyjaźnie nastawiony do wszystkich, że aż przyjemnie się go słuchało. Zdecydowanie tego teraz trzeba mi było.

            - Jeśli chcesz wiedzieć więcej, spotkaj się ze mną za jakąś godzinę. Może w Cafe? – zaproponował.

            - Okej, będę – zgodziłam się, odruchowo zerkając w ekran telewizora. Była mała szansa, że dostrzegę w nim swoje odbicie, a także widniejące pod moimi oczami worki, a przecież były takie duże! Kończąc połączenie pognałam w stronę łazienki, jeszcze raz obejrzałam się na wszystkie strony. Jest dobrze, prawie nic nie widać… a przynajmniej nie odbiega to jakoś bardzo od normy. Nie zniosę w końcu, gdy będzie mnie ktoś wypytywał, czemu tak wyglądam lub dlaczego źle spałam. Nie lubię kłamać, a mówić o Johnie też nie chcę.


*


            Stukając moimi nowymi czółenkami, krok za krokiem znajdowałam się coraz bliżej kawiarni. Mimo, że nastrój miałam pod psem, a moje oczy same się zamykały, to czułam zniecierpliwienie i ciekawość. Andy nie powiedział mi zbyt dużo, a ja trochę obawiałam się jego pomysłu. Nie zmniejszało to jednak mojej chęci, by dowiedzieć się, co tym razem wymyślił.

            Pochylając głowę w dół, wpatrywałam się w swoje stopy. Czułam jak delikatny wiosenny wietrzyk rozwiewa moje długie włosy i przyjemnie omiata policzki. O tej porze roku wszystko budziło się do życia. Czemu jednak moja miłość umarła? Właściwie nie siebie powinnam o to pytać. Zapytanie to powinnam skierować do Johna. To on mnie zostawił. Wiem, że powinnam to zaakceptować i nie zgrywać zazdrosnej eks, ale przecież dla niego to uczucie też wiele znaczyło, prawda?

   - Ania! Tutaj!

            Sprzed budynku dobiegł mnie donośny głos mojego kuzyna. Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc jego sterczące rdzawe włosy – jak zwykle rozczochrane. Podeszłam do niego, zwiększając natężenie stukania, po czym przytuliłam go do siebie. Być może zrobiłam to zbyt gwałtownie, okazując potrzebę pocieszenia, jednak nie mogłam się powstrzymać. Andy popatrzył na mnie tylko nieco podejrzliwym wzrokiem, starając się odczytać z mojej twarzy, czy coś się stało. O nic nie pytał.

            Oboje z uśmiechami wstąpiliśmy do kawiarni. Siadając przy stoliku, wpatrzyłam w niego swoje zielone oczy.

            - Mam dobrą wiadomość. – Uśmiechnął się.

            - Tak właśnie myślałam, inaczej chyba byś mnie tutaj nie ściągał – mruknęłam w jego stronę.

            - Dawno cię nie widziałem. Taki też mógł być powód, nie sądzisz? – spytał z błyskiem w oku. – Ostatnio cały czas spędzałaś z Johnem.

            Skrzywiłam się lekko, gdy wypowiedział jego imię. Nie umknęło to jego uwadze.

            - Coś nie tak między wami? – zaniepokoił się. Cały Andy, jak już zauważy, że coś jest nie tak, drąży i drąży aż znajdzie powód.

            - Nic nie jest tak, jak powinno być, ale nie chcę o tym mówić.

            Nabrałam głęboko powietrza, po czym przygryzłam mocno wargę, uważając na pieczenie, które pojawiło się w kącikach moich oczu. Czy ja do cholery muszę być tak wrażliwa, czy jak to tam nazwać? To naprawdę nie jest fajna cecha, a przynajmniej nie dla mnie. Szybko potrafię się rozkleić, mimo iż ze sobą walczę.

            - Mama cię zatrudni – zmienił szybko temat, nie chcąc brnąć w to jeszcze bardziej.

            - Och… – mruknęłam mile zaskoczona.– Ciocia?

            - Tak jest. Zatrudni cię jako fotografa. Wiem przecież, że potrafisz sfotografować wszystko, co się rusza, więc poświadczyłem za ciebie.

            Chłopak wypiął dumnie pierś. Sięgające za ucho włosy, przeczesał lekko dłonią, zaciskając na czubku, tak jakby chciał je zaraz wyrwać z cebulkami. Najwidoczniej brak mojego entuzjazmu, co do jego pomysłu nie działał na jego nerwy zbyt dobrze.

            - Andy, potrzebuję pracy, ale bez przesady! – Wyrzuciłam z siebie, mierząc jego sylwetkę wzrokiem. Mój brat cioteczny całkowicie i nieodwracalnie dawał mi znać, że nie jest zadowolony z mojej reakcji.

            - Ciocia na pewno nie chce żadnych początkujących – westchnęłam.

            - Gadasz głupoty. Potrzebujesz przecież pracy, więc korzystaj, jasne? – upewnił się.

            Przytaknęłam krótko głową. Na moją twarz wypłynął nikły uśmiech. Mam już pracę. Jedno z głowy.







                                                                   *



            Kiedy przed moimi oczami pojawił się wysoki londyński budynek, stanęłam lekko przerażona. Z onieśmieleniem obserwowałam przeszklone ściany o zielonkawym połysku i idealnie wybrukowane podłoże.

            Bałam się, że ciotka oczekuje pomnie czegoś szczególnego, a ja nie będę zdolna spełnić jej oczekiwań. Zdecydowałam jednak, że przyjmę tą pracę. Jest mi cholernie potrzebna i co by nie było, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby spisywać się jak najlepiej. Biorąc wdech, spuściłam nieco wzrok na stopnie, znajdujące się przede mną. Automatycznie ku nim ruszyłam. Musiałam w końcu zmierzyć się z tą ostatnia prostą. Ponownie wsłuchując się w rytmiczne uderzanie moich butów, myślami odleciałam zupełnie gdzie indziej. Nic dziwnego więc, że na pierwszym zakręcie zdążyłam wpaść już na niczemu winnego człowieka.

            - Przepraszam! – pisnęłam. Na moje policzki wypłynęły małe rumieńce, kiedy dostrzegłam w jego dłoniach ogromny aparat fotograficzny. Facet zdecydowanie wyglądał profesjonalnie, mimo to bardziej mój wzrok przykuła jego brązowa czupryna i przenikliwe niebieskie oczy. Zdecydowanie zwracał na siebie uwagę!

            Zbierając się w sobie, zapukałam do jasnych drzwi, na których widniała pozłacana tabliczka z napisem „Hannah Bein”. Po chwili gabinet stanął przede mną otworem, a przed moimi oczami ukazała się ciotka. Na jej głowie jak zwykle widoczne były mocno poskręcane blond loczki, przepasane gdzie nie gdzie nutami siwizny. Z uśmiechem wciągnęła mnie do swojego biura.

            Mój wzrok przelotnie przesunął się po kremowych ścianach, na których wisiały oprawione w ramki pierwsze strony z magazynów plotkarskich i innych. Pod ścianą stało kilka brązowych, niczym niewyróżniających się szafek, a na środku pokoju znajdowało się biurko. Sprawiało wrażenie zaśmieconego.

            - Ania, tak się cieszę, że podejmujesz u mnie pracę – zaświergotała przejęta. – Tak dawno cię nie widziałam!

            Uściskała mnie przyjaźnie, a domoich nozdrzy dotarł mocny zapach całkiem przyjemnej nuty zapachowej.

            - Dziękuję ciociu, za tą pracę –odezwałam się pobłażliwie.

            Machnęła ręką na znak, że to nic wielkiego. Zasiadając po drugiej stronie biurka, odsunęła sprzed siebie stertę gazet. Nie tylko jednego, ale różnych, przeróżnych wydawnictw! Kiedy moje oczy przebiegły po tytułach, okazało się, iż o istnieniu połowy nie miałam nawet pojęcia!

            - Ach… trzeba pilnować konkurencję.– Wzruszyła ramionami, lekkim ruchem głowy wskazując gazety.

            - Wracając do tematu. Fotoreporter –to twoje nowe ja.

            Uśmiechnęła się zachęcająco w mojąstronę, a ja przełknęłam tylko głośno ślinę.

            - Właściwie nazywaj to jak chcesz, skarbie. Potocznie możesz mówić paparazzo, ale pamiętaj, że jak na razie pracujesz dla naszej agencji. Zobaczymy, jak sprawdzisz się w takiej roli.Chrzest bojowy przejdziesz… – Zajrzała do kalendarza. – Dnia dwudziestego marca o godzinie dwudziestej pierwszej, na czerwonym dywanie.

            Przytaknęłam sztywno głową. Paparazzi?! Nie dałam po sobie poznać szoku, jaki wywołało u mnie to słowo. Pozostańmy przy fotoreporterze, brzmi to o wiele korzystniej, gdyż paparazzi kojarzą mi się tylko z bezwzględnymi, męczącymi ludzi, wysportowanymi facetami! Wysportowanymi, tak, tak… W końcu muszą za nimi się nieźle nabiegać!

            - Po więcej informacji możesz zgłosić się jutro. – Uśmiechnęła się pocieszająco. – Witam w pracy.

            -Ja też witam i choć dobrze wiem, że paparazzo to nie jest zawód cieszący się aprobatą społeczną, to… sprawdzę się!


 
                                                     *



            Wyczerpana i bardzo śpiąca wróciłam do domu. Co, jak co, ale nieprzespana noc nie wpłynęła na mnie dobrze. Gdy tylko zamknęłam drzwi, czarną torbę rzuciłam na podłogę. Nogi szybko wyskoczyły z butów, na boso kierując się w głąb mojego skromnego mieszkanka. Jedną dłonią przeczesałam włosy, drugą zaś nadal kurczowo trzymałam pudełko z nowym aparatem fotograficznym. Razem z nim padłam na małą kanapę w saloniku.  Założyłam skrzyżnie nogi, po czym wpatrzyłam się w opakowanie. Zerwałam kawałki taśmy, by po chwili otworzyć go i napawać się jego widokiem. Najlepsze jest to, że to bardzo dobry sprzęt, a ja nie zapłaciłam ani grosza. W końcu to na koszt firmy, jak powiedziała ciotka. Moja ręka zastygła wraz z nim na wysokości oczu. Nie mogąc się powstrzymać, choć wiedziałam, że jest włączony, nacisnęłam przycisk i…

            - O cholera! – Wyrwało mi się.

            Ale daje po oczach! W moim polu widzenia wciąż znajdowały się liczne mroczki, pozostałe po nagłym oślepieniu fleszem. Nie spodziewałam się, że lampa nie będzie wyłączona.

            Opuściłam aparat, kładąc go koło siebie. Przewracając się na bok, cicho westchnęłam, oparłam głowę na poduszce i przymknęłam lekko oczy. Tak właściwie nie miałam siły cieszyć się z nowego zakupu, z wizji nowych zdjęć. Moje myśli zaprzątał John. I znów, kiedy zostałam sama nie mogłam się go pozbyć. Prawą ręką sięgnęłam do kieszonki swoich spodni. Wyciągnęłam komórkę, rozsuwając klapkę. Żadnego połączenia. Żadnej wiadomości. Nawet nie próbował ze mną porozmawiać, nawet nie próbował przeprosić. A przecież musi mu zależeć… zawsze mu zależało…

            I mi też.

            Sfrustrowana rzuciłam komórką w poduszkę spoczywającą po drugiej stronie kanapy. Głuchy odgłos poniósł się po pomieszczeniu, a w moich ciemnozielonych oczach stanęły łzy. Jakby na zawołanie telefon rozdzwonił się, a do moich uszów doleciały dźwięki ustawionej piosenki.

            - Teraz to mnie w tyłek pocałujcie –mruknęłam w przestrzeń, po czym wtuliłam twarz w poduszkę. Miałam ochotę zatkać uszy i śpiewać pod nosem, udając, że nic mnie nie obchodzi. Zamiast tego moje powieki powoli opadły, a po rumianych policzkach potoczyła się nowa dawka słonych kropel.
__________________

NO OK, JEST PIERWSZY ROZDZIAŁ. JEDNAK ROZDZIAŁY BĘDĄ CO 2-3 DNI, BO POSTANOWIŁAM SIĘ UCZYC XD
I OGÓLNIE PIERWSZY ROZDZIAŁ MOŻE WYDAWAĆ SIĘ WAM NUDNY, ALE OBIECUJĘ, ŻE W NASTĘPNYM AKCJA ZNACZNIE SIĘ ROZKRĘCI :)

enjoy :)

8 komentarzy:

  1. boskie *.*


    http://alwaysclosetou.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bosko!!!OLA:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Heej! :)
    Wpadłam na bloga przez przypadek i przeczytałam cały. Muszę przyznać, że masz ogromny talent do pisania. Potrafisz niesamowicie zaciekawić czytelnika. Zazdroszczę takiego talentu. a w szczególności weny, która cię nie odstępuję. Z każdym rozdziałem jest większa. Dzięki twojemu opowiadaniu na mojej twarzy pojawił się uśmiech...ale nie obyło się też bez chwili smutku, grozy. Krótko mówiąc jest idealnie, genialnie;)

    zapraszam także do mnie:) Mam nadzieje, ze wpadniesz i ocenisz.
    http://hello-in-my-world.blogspot.com
    obserwujemy? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. So...
    Piszesz ciekawie, nawet bardzo. Zauważyłam parę błędów, staraj się ich unikać. Niektóre sceny i dialogi są dość... sztuczne. Pracuj nad tym. Ogółem zaciekawiłaś mnie, będę odwiedzać i truć ci dupę, taka moja natura =D
    Xx. Croo

    OdpowiedzUsuń
  5. SUPER ŚWIETNY:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jest nudny jest GENIALNY G-E-N-I-A-L-N-Y
    G
    E
    N
    I
    A
    L
    N
    Y

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy oddany komentarz, kocham Cię! x