środa, 27 marca 2013

Rozdział 4 - Sposób.


            Umowa podpisana, pierwsze zadanie wykonane praaawie dobrze. Prawie, bo wpadłam na czerwony dywan, prosto pod nogi jednej z super przystojnych gwiazd, zaliczając jednocześnie glebę. Później miałam wtopę na after party, gdzie rozwinęłam znajomość z tą właśnie gwiazdką, kosztem tego, że nie mogłam wyciągnąć swojego aparatu, w celu wykonania ciekawych ujęć zgromadzonych tam gości. Zadanie wykonane było jednak pod tym względem, że miałam zdjęcia, które wystarczająco usatysfakcjonowały ciotkę. Cóż mogę powiedzieć? Tylko po tym jednym wieczorze, zdążyłam przekonać się, że to wcale nie jest łatwy zawód. Poza tym moja praca nie polegała tylko na fotografowaniu. Oprócz tego musiałam zajmować się także obróbką zdjęć, a tym samym musiałam opanować obsługę różnych programów graficznych. Ciocia zadbała o wszystko, także o to żebym się nie nudziła i co najważniejsze żebym się nieleniła. Bez obaw. Ta praca jest mi cholernie potrzebna. Już dawno odciążyłam finansowo rodziców, a co za tym idzie muszę na siebie zarabiać, choć wciąż jest ciężko. Moje małe mieszkanko jest w opłakanym stanie, ale uwielbiam je. To moje miejsce w Londynie, do którego zdążyłam się już bardzo przywiązać.

            Wracając do pracy: brnęłam w ten świat coraz głębiej i teraz już wiedziałam, że byłam totalnym żółtodziobem. Gdy tylko po podpisaniu umowy z ciotką, wyszłam z jej gabinetu, od razu napotkałam ironiczne spojrzenia moich nowych kolegów i jedno pobłażliwe, należące do Margo Luft. Powiem szczerze, że przeraziła mnie perspektywa pracy z tymi ludźmi. Ich ironiczne uśmieszki prześladowały mnie w drodze do mojego stanowiska pracy. Gdy tylko usiadłam przy biurku, które było wyznaczone mi przez ciotkę, ogarnęłam okolicę przelotnym spojrzeniem. Przyjrzałam się bliżej komputerowi, dużemu monitorowi, szufladkom i jednej z szafek. Wszystko było do mojej dyspozycji. W pojemniczku stojącym na biurku dostrzegłam kabelki pod różnego rodzaju aparaty, a także przenośny dysk. Wypuściłam ze świstem powietrze. Zauważyłam, że agencja ciotki miała niezłe obroty, skoro stać ją było na takie wyposażenie dla zwykłego pracownika.

            Westchnęłam cicho, ukradkowo spoglądając na moich nowych kolegów. Na razie było ich tylko dwóch i ta blondynka, która jak powiedziała mi ciotka, nazywała się Margo. Było wcześnie, może dlatego nie widziałam tutaj żadnych innych osób. Szybko jednak przestałam się nad tym zastanawiać, kiedy dostrzegłam, jak ci dwaj wspomniani wcześniej mężczyźni znów zerkają na mnie z wielkimi uśmiechami na twarzach. Śmiali się zemnie! Przecież jeszcze nic nie zdążyłam zrobić!

            Zarzuciłam długie włosy do tyłu i podniosłam się z siedzenia. Wyprostowałam się, mocno ściągając łopatki i wypychając do przodu biust. Podeszłam do nich pewnym krokiem. Dopiero wtedy mogłam przyjrzeć się dokładniej ich twarzom i zauważyć, że są trochę ode mnie starsi. Byli przeciętni, nic nie wyróżniało ich z tłumu typowych, młodych Brytyjczyków. Mogli mieć jakieś trzydzieści lat, jednak z tego co widziałam, całkowicie zachowywali swoje nastoletnie usposobienie. Kiedy stanęłam przed nimi i założyłam ręce na biodra, zwrócili na mnie ponownie uwagę. Ich głowy powolnie obróciły się w moją stronę.

            - Ehem… – odezwałam się. – O co wam chodzi?

            Wyrzuciłam to z siebie, czując jak moja złość powoli narasta. Miałam nadzieję, iż nie przeszkadza im, że tak od razu przechodzę na ‘ty’. Obaj zaśmiali się ponownie.

            - Musisz się jeszcze wiele dowiedzieć – wtrącił jeden z nich, jakby to wszystko wyjaśniało.

            - Może wy mi w tym pomożecie? –zasugerowałam delikatnie, bo ta niewiedza doprowadzała mnie już do szału. Zaczęłam nerwowo zagarniać włosy za ucho, jakby bojąc się, że mam na twarzy coś odbiegającego od normy, co może wywoływać ich dziwne zachowanie. Nic jednak o tym nie świadczyło.

            - Bo widzisz – zaczął drugi. – Praca paparazzo to nie tylko zwykły zawód, to powołanie!

            Popatrzyłam na niego krzywo, jednak na moje usta powoli wymykał się nikły uśmieszek. Traktowali fotografię jak jakieś bóstwo, mimo, że sami zdjęć nigdy nie robili – tego też zdążyłam się już dowiedzieć.

            - Mnie nie musisz tego mówić, bo kocham robić zdjęcia. Nie bez powodu tutaj jestem – obruszyłam się, zakładając ręce na piersi.

            - Ale widzisz – rozpoczął rzeczowym tonem. – Tutaj liczą się tylko najlepsi, a dobry paparazzo nie ma żadnych skrupułów. Ty poległaś już w pierwszym dniu. Szczerze to aż przykro mi to mówić.– Westchnął teatralnie, a ja tylko przymrużyłam oczy, szukając ratunku u drugiego z nich.

            O co tu właściwie chodzi?! Czyżby to, że wpadłam na ten cholerny dywan niosło ze sobą konsekwencje? Każdemu może przytrafić się wpadka, szczególnie, że było to moje pierwsze zadanie!

            - Wiem, że te zdjęcia już pewnie dotarły do wszystkich, no ale każdemu mogło się zdarzyć!

            Westchnęłam i zdezorientowana odwróciłam się od nich. Po chwili jednak usłyszałam koło siebie delikatny kobiecy głos.

            - W ten sposób, chcą ci zakomunikować, że jesteś skończona jako paparazzo.

            Moje mięśnie zesztywniały. Spiorunowałam wzrokiem Margo, która mimo wszystko uśmiechnęła się do mnie delikatnie.

            - Chodzi o stary przesąd. W tej branży panuje przekonanie, że paparazzo, który da się sfotografować w czasie pracy, długo nie pociągnie w tym zawodzie. Coś w tym jest, w końcu tylko najlepsi robią zdjęcia, będąc niezauważalnymi.

            Zmroziło mnie. Przesąd?! O to im chodzi?! Przesąd?! Dobrze, że ciotka nie jest przesądna, inaczej nigdy nie dostałabym tej pracy. I ja się dziwiłam, że patrzą na mnie z ironią? Mam nadzieję, że wszyscy szybko o tym zapomną! Nie ma mowy, żebym straciła tą pracę! Już ja im pokażę…

            - Ale nie przejmuj się. – Ciepła dłoń dziewczyny przesunęła się po moim ramieniu, a ja obudziłam się z zamyślenia i szoku, jaki we mnie wywołała. – To tylko takie gadanie – dodała, chcąc podnieść mnie na duchu, ja jednak wiedziałam, że święcie w to wszystko wierzy. Tak jak i wszyscy ludzie stąd!

            - Taaa… – mruknęłam tylko, chcąc jak najszybciej stąd zniknąć i wyrobić sobie u wszystkich lepsze zdanie.

            - Pani Bein kazała ci przekazać, że krążą plotki o Taylor Swift, która wieczorem ma zawitać w domu Eda Sheerana. Masz to sprawdzić. To nie powinno być trudne. – Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, a ja na nowo odżyłam. Na to właśnie czekałam!



                                                                            *



            Zaraz po pracy, gdy tylko wpadłam do domu, rozwaliłam się na kanapie. Westchnęłam ciężko wyciągając z tylnej kieszeni spodni małe zdjęcie. Popatrzyłam na twarz tego drania i przełknęłam ciężko ślinę, przez ściśnięte gardło. Nie rozklejałam się, po prostu jego wspomnienie wywoływało we mnie ból. Powinnam przestać się tak zachowywać, to nie jest normalne! Jak oparzona, szybko rzuciłam fotografię na podłogę. Starannie postawiłam swoje nogi obok niej, bo mimo wszystko nie chciałam jej nadepnąć.

            Kiedy zostawałam sama w domu, bez szumu ludzi naokoło, szara rzeczywistość do mnie powracała. Nie miałam go już obok, żeby przytulić się i wypłakać w męskie ramię. Teraz to on mnie zranił inie potrafiłam sobie z tym poradzić. Ukryłam twarz w dłonie. Dlatego właśnie musiałam coś robić, musiałam ciągle być zajęta, żeby odciążyć moje myśli od tych najbardziej bolesnych wspomnień. Wstałam gwałtownie, zmierzając w kierunku kuchni. Kiedy zerknęłam na zegarek okazało się, że jest punkt szesnasta. Zręcznie złapałam za ściereczkę i zaczęłam wycierać wszystko po kolei. Gdy tylko skończyłam, zabrałam się za szorowanie innych powierzchni kuchni, a zaraz po tym odkurzyłam całe mieszkanie i powycierałam wszystkie kurze. Wyczerpana stanęłam na środku salonu i popatrzyłam dookoła siebie. Byłam teraz sama. Choć miałam przyjaciół i rodzinę, brakowało tutaj tego kogoś. John dawał mi poczucie stabilności, co wydaje się głupie, bo w efekcie końcowym mnie zdradził. Westchnęłam głęboko. Przysiadłam ponownie na kanapie, zerkając na ściany. Nie zdążyłam jednak złapać oddechu, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich, poprawiając włosy, które spadały na każdy skrawek mojej twarzy. Trzeba przyznać, że nie wyglądałam zbyt dobrze.

            - Tak, pani Grosse? – spytałam uprzejmie, widząc moją sąsiadkę z dołu, spoglądającą na mnie zza okularów powiększających jej oczy. Przez moją głowę zaczynały już przelatywać uroki i zaklęcia, mające na celu usunięcie jej sprzed moich drzwi. Nic jednak nie zadziałało i pani Grosse zagrzmiała.

            - Pomogłabyś mi dziecko, pomogłabyś!

            Rzuciła z wyrzutem, mierząc mnie wzrokiem.

            - Zawsze wydawałaś się być rozsądną dziewczyną, zapuszczasz się kochana! – zbeształa mnie. Chyba chciałaby, żebym czytała jej w myślach i kiedy tylko o tym pomyśli, zjawiała się w jej drzwiach. Prychnęłam zmęczona, jednak posłusznie spytałam.

            - Co pani potrzebuje?

            - Co potrzebuję?! – zająknęła się chwilowo, mlaskając wąskimi ustami. – Moje zakupy są zostawione w sklepie na rogu, za ciężkie, żebym je sama przyniosła.

            Wreszcie zdradziła mi, po co tak właściwie mnie potrzebuje. Spojrzałam na nią z góry. Była tak mała, że nawet ja ją przewyższałam.

            - Zaraz je pani przyniosę, niech pani poczeka w domu – uspokoiłam ją. Dobrze, że nie męczyła mnie często, bo robiłabym chyba za darmową pielęgniarkę. Mimo wszystko pani Grosse radziła sobie całkiem dobrze. Jej cięty język już nie jednego ustawił do pionu.

            Szybko ubierając lekki płaszczyk,opuściłam mieszkanie. Nie powiem… zestresowałam się trochę. Sprzątanie zajęło mi sporo czasu, teraz jeszcze rundka do sklepu po zakupy, a później wycieczka pod dom Sheerana. Stresowałam się, bo miałam mało czasu. Musiałam jeszcze spakować potrzebne rzeczy, takie jak na przykład latarka, aparat i poważnie zastanawiałam się nad jakaś małą drabinką. W końcu może mieć pod domem wysoki mur, a ja jestem niska. Szybkim krokiem dotarłam do spożywczaka, a jeszcze szybciej z niego wróciłam. Ciągle ciekawiło mnie, po co jednej osobie aż tyle zakupów? Przecież jej to starczy na dwa tygodnie. Czułam, jak ramiona torby wżynają się w moje dłonie. Kiedy tylko dotarłam pod drzwi mojej sąsiadki, pozwoliłam sobie wejść bez pukania. Przywitałam się szybko, zostawiłam torby i prawie biegiem udałam się na górę, do siebie.

            Czterdzieści minut później byłam już pod właściwym adresem. Nabrałam do płuc powietrza i rozejrzałam się dookoła. Liczyłam na mur, a przed sobą ujrzałam wielki żywopłot. Nie zmartwiłam się tym jednak bardzo, ponieważ miałam ze sobą podręczny stołeczek! Taki rozkładany, na którym można sobie stanąć. Wiem, wiem, że jestem pomysłowa. A teraz trzeba tylko poczekać na Taylor i porobić zdjęcia. Tak, to będzie łatwe. Wyciągnęłam więc mój nowy aparat fotograficzny, założyłam właściwy obiektyw, włączyłam go i usiadłam nieopodal bramy wjazdowej na skromną (jak na gwiazdę) posesję.

            Siedziałam, czekałam, siedziałam, czekałam. Spoglądałam na zegarek, odmierzając czas, który spędziłam w oczekiwaniu. Mój tyłek już prawie przyrósł do ziemi i nie miałam wcale ochoty się podnosić, jednak nagle dostrzegłam światła jakiegoś samochodu, który skręcił w tą stronę. Momentalnie podskoczyłam zadowolona tym, co widzę. Moje pierwsze podglądanie gwiazdy, czas zacząć! Schowałam się za jakimś drzewem.

            Gdy samochód był już blisko, zrobiłam pierwsze zdjęcia. Nie miałam jednak czasu, by je oglądać. Tutaj mógł się szykować romans! Chciałam zajrzeć przez bramę, jednak od tej strony nie było nic widać. Deptałam zadbaną, jak na tę porę roku, trawę, ale nie przejmowałam się tym. Bardziej byłam zajęta przemieszczaniem się szybko w kierunku północnym, a później zachodnim, ciągle taszcząc za sobą ciężki futerał, w którym znajdował się stołeczek. Może nie był on najlepszym pomysłem, jednak zawsze lepsze to niż mała drabina! W każdym razie rozstawiłam go zręcznie i wskoczyłam na niego. Okazało się jednak, że wciąż jestem za niska. Ugięłam się więc na nogach i zakołysałam, chcąc sprawdzić jak stabilnie stoi mój stołeczek. Uf, jest dobrze, więc… siup!     Podskoczyłam jak szalona, chcąc choć trochę dojrzeć, co dzieje się za szczelnym, roślinnym murem i z hukiem spadłam na ziemię. Jęknęłam przeciągle, a po chwili zatkałam sobie usta dłonią, orientując się, że mogli mnie przecież usłyszeć.

            - To jest śmieszne, Ania -powiedziałam do siebie i zebrałam się z trawnika.

            Znów stanęłam na rozkładanym stołeczku. Chwyciłam pewnie aparat w dłonie i podniosłam go najwyżej, jak mogłam. Zaczęłam pstrykać zdjęcia na oślep. Miałam nadzieje, że dzięki swojej intuicji uda mi się uchwycić dobry moment. Wyciągnęłam się jeszcze bardziej.Jeszcze chociaż jedno zdjęcie… Stanęłam zbyt bardzo na skraju stołka. Poczułam, że tracę równowagę i aż przeszył mnie zimny dreszcz, gdy stołeczek wymsknął się spod moich nóg. Zleciałam prosto w ostre i kłujące krzaki. Zamknęłam gwałtownie oczy, czując jak twarde gałązki wbijają się w całe moje ciało. Kiedy poczułam, że dalej już nie upadnę, gdyż zatrzymałam się na gęstych gałązkach, westchnęłam głęboko.

            - Dosyć tego – warknęłam pod nosem.Wyplątałam się z diabelskich sideł i otrzepałam się z paprochów. To chyba nie jest dla mnie! Miałam im udowodnić, że się mylą, co do mojego powołania, ale to po prostu trudne!

            Tupnęłam w ziemię jak małe dziecko. Zabrałam ze sobą wszystko to, co miałam i udałam się na autobus. O ironio, jako profesjonalista, powinnam mieć też super samochód z przyciemnianymi szybami. Niestety prawda jest taka, że nie stać mnie, a mój gruchot już do końca wyzionął ducha!

            W drodze do domu, od razu wyciągnęłam swój sprzęt. Włączyłam aparat i bardzo ciekawa zabrałam się za przeglądanie zdjęć. O taaak… na pewno coś mam, więc to niemożliwe, żebym wróciła z pustymi rękoma! Szybko jednak moja mina zrzedła. Zerknęłam zza przymrużonych oczu na wyświetlacz. Ed Sheeran i Harry Styles?! Harry Styles w samochodzie, Harry Styles na chodniku, przed wejściem do domu przyjaciela. Czyżby to było przyjacielskie spotkanie?! To miał być przecież romans z Taylor!



                                                           *



            - Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzęich! Nienawidzę i nie znoszę paparazzi! – Obserwował jak jego kolega szarpie się za swoje brązowe włosy. Uśmiechał się tylko subtelnie pod nosem. Gdyby tylko wiedział, jakie on sam ma plany, chyba przykułby go kajdankami do najbliższego drążka, albo nawet do samego siebie.

            - Jak można tak zatruwać innym życie? To pasożytnictwo! – wściekał się. Miał powód, ale taka jest ich praca, w końcu za coś muszą żyć. Zawsze jednak uważał, że zarabiać mogą w inny sposób, nie kosztem innych.

            - Wybrałeś sobie takie życie, to teraz masz. – Wytknął mu język, nie zmieniając swojej półleżącej pozycji.

            - Zayn, nie rozśmieszaj mnie. – Harry zerknął na niego krzywo, jednak po chwili przypatrzył się mu dłużej badawczym wzrokiem, marszcząc czoło. – Uderzyłeś się ostatnio w głowę? – podsunął, na co jego przyjaciel wybuchł śmiechem.

            - Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli nam się uda, to tak będzie. – Zayn po chwili spoważniał i odpowiedział szczerze.

            - Nie myślałem wtedy o tym! Nie chciałem, o tym myśleć także dzisiaj, kiedy nagle jakaś glizda wyskoczyła z tym swoim fleszem i zrobiła zdjęcie mi i Cher! Znów będą wypisywać, że mamy romans – jęknął przeciągle.

            - Zawsze możesz je wykupić – wtrącił Zayn, szczerze współczując swojemu przyjacielowi. Ciągle miał jednak wrażenie, że ostatnio trochę wyolbrzymiał problem paparazzi.

            - I tak będą kopie…

            - Zawsze jest większa szansa, że nie.

            Popatrzyli na siebie uważnie, a Hazza pokiwał głową, zgadzając się z Malikiem.

            - Chyba tak zrobię.

            Wyszedł z pokoju, klnąc pod nosem. Zayn śledził wzrokiem każdy jego ruch. Czuł się dziwnie ze świadomością, że chce przed nim bratem coś zataić. Nigdy tego nie robił, poza tym trudno było im coś ukryć. Znali się na wylot, zawsze widzieli, czy coś jest nie tak. To co planował chciał jednak na razie zachować dla siebie. We wspomnieniach ciągle odtwarzał jej duże, głębokie, zielone oczy i kasztanowe włosy, opływające delikatną twarz. Tylko w myślach, mógł się zastanawiać, jak Ania zareaguje na jego ponowny widok. A tak, miał zamiar znów przyjrzeć się jej zaskoczonej, pełnej uroku twarzy. Nie wytrzymałby, gdyby tego nie zrobił.





———————————————————————

WIEM, ŻE TEN ROZDZIAŁ NIE POWALA, NO ALE MUSICIE JAKOŚ PRZEBRNĄĆ TE MOMENTY NUDY.

NOO,
enjoy :)

7 komentarzy:

  1. Fajnee , fajne . Wcale nie jest nudny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny. Czekam na kolejny rozdział. Zapraszam do siebie: http://directionoverload.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jolks czy ty jestes z gdanska??? Zdawalo mi sie ze cie widzialam XD

    OdpowiedzUsuń
  4. nie hahah ostatni r az jak bylam w Gdansku to bylo 2 lata temu i sie zgubilam hahahah XD

    OdpowiedzUsuń
  5. BOsko!!!!OLA:P

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny :D
    Wczoraj wieczorem zaczęłam czytać twojego bloga, a dziś skończyłam i już czekam na kolejny :)

    http://letmefeeloursicklove1d.blogspot.com zapraszam♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku jaki fajny <333

    Pestka..1D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy oddany komentarz, kocham Cię! x